W dniach 6 - 8 maja wystartuje Bydgoska Afera Kryminalna - festiwal łączący literaturę, film, spotkania autorskie, warsztaty pisarskie dla dorosłych, detektywistyczne dla dzieci, kryminalną grę miejską i wiele innych aktywności związanych z kryminałem.
http://www.zbrodniawbibliotece.pl/festiwal/bydgoska-afera-kryminalna
Zapraszam na spotkanie w niedzielę 8 maja o godzinie 12:00 - BARKA LEMARA na Brdzie Miejskie Centrum Kultury :)
Marek Żelkowski - blog autorski
Blog Marka Żelkowskiego - autora fantastyki naukowej, książek przygodowych, kryminałów, słuchowisk, a także dziennikarza i publicysty
poniedziałek, 2 maja 2016
środa, 30 marca 2016
Coś się kończy i coś się zaczyna
Zapraszam do lektury kolejnego mojego tekstu, który został opublikowany w tomie opowiadań "Nadciąga burza" w 2003 roku.
Siedzieli na drewnianym pomoście mocząc bose stopy w ciepłej
wodzie jeziora. Czekali. Zmrok zapadał szybko, gdyż niemal całe niebo
przesłonięte było gęstymi, ciemnymi chmurami.
- Jest tak
pięknie - szepnął z zachwytem Mateusz.
Od strony lasu
za jeziorem docierały pierwsze, odległe pomruki nadciągającej burzy.
- Będzie padało
przez całą noc - powiedział Wesoły Lesio wciągając głęboko do płuc nasycone
wilgocią powietrze.
- Lubię burzę!
- szepnął Mateusz patrząc zafascynowanym wzrokiem na daleką eksplozję białego
światła. - Błyskawice są takie piękne. Czasami...
- Cicho! -
przerwał mu Lesio. - Chyba zaczyna śpiewać!
Delikatne
podmuchy ciepłego wiatru przyniosły znad środkowej części jeziora pierwsze
dźwięki rytmicznej, przejmującej melodii nuconej przez tajemniczą bestię.
*
* *
Gorące, lipcowe
popołudnie sprawiło, że w miasteczku było pusto i cicho. Większość mieszkańców
odpoczywała po pracy w domach czekając na wieczorny chłód. Po rozgrzanych
ulicach D... włóczyli się bez przekonania tylko pojedynczy turyści oraz
funkcjonariusze straży miejskiej. Pierwsi z przewodnikami w dłoniach szukali
drogi do zabytkowego kościoła i ruin zamku, drudzy z żelazną konsekwencją
wtykali im za wycieraczki samochodów mandaty ze złe parkowanie. Leżąca na
uboczu ulica Akacjowa nie interesowała ani turystów, ani strażników.
sobota, 27 lutego 2016
"Kot z Cheshire" dostępny jako audiobok
AUDIOBOOK: MAREK ŻELKOWSKI, KOT Z CHESHIRE, 1 CD-MP3
CZYTA: MAGDA KAREL
Czas nagrania: 7 godz.30 min
Opakowanie: Pudełko DVD
Rok wydania: 2015
ISBN: 978-83-7927-384-3
format: 19 x 13,5cm
Producent: StoryBox
Czas nagrania: 7 godz.30 min
Opakowanie: Pudełko DVD
Rok wydania: 2015
ISBN: 978-83-7927-384-3
format: 19 x 13,5cm
Producent: StoryBox
A tu darmowe fragmenty "Kota..." do wysłuchania:
http://www.gandalf.com.pl/files/products/audio/343157.mp3
http://samples.audiobookonline.pl/samples/000090/9039.mp3
http://www.gandalf.com.pl/files/products/audio/343157.mp3
http://samples.audiobookonline.pl/samples/000090/9039.mp3
sobota, 5 grudnia 2015
Niekończąca się tajemnica
Poniższy tekst ukazał się kilka lat temu w miesięczniku "Nieznany Świat".
Mniej więcej co dwadzieścia sześć
miesięcy odległość Czerwonej Planety oraz Ziemi staje się naprawdę niewielka -
oczywiście w kosmicznej skali. Natomiast raz na piętnaście lat Mars ustawia
się szczególnie blisko naszego globu. Mamy wówczas do czynienia z Wielką
Opozycją. Planeta boga wojny jaśnieje wtedy na ziemskim niebie szczególnie
mocno, wzbudzając zachwyt i ciekawość.
Po wylądowaniu na Marsie łazika Curisity,
świat po raz kolejny nabrał nadziei, że tym razem zagadkowy glob odsłoni
chociaż część spośród swoich licznych tajemnic.
Warto przy okazji pamiętać, że jeden z
księżyców, który przemyka chyżo nad czerwonymi piaskami, jest obiektem równie
zagadkowym, jak rozmaite niezwykłe formacje dostrzeżone przez badaczy na
zdjęciach z planety boga wojny.
Rok 1877 zdawał się nie potwierdzać dramatycznych
słów brytyjskiego badacza dziejów - Edwarda Gibbona, iż historia to niewiele
więcej niż spis zbrodni, szaleństw i nieszczęść. W kwietniu wybuchła
wprawdzie wojna rosyjsko-turecka, a we wrześniu zamordowano indiańskiego wodza Szalonego
Konia, ale jak na standardy dziejowe, to na naszej planecie było w miarę
spokojnie oraz beztrosko. W lipcu odbył się finał pierwszego turnieju
tenisowego na kortach w Wimbledonie, a New York Athletic Club zorganizował
pierwsze lekkoatletyczne mistrzostwa USA. Rozwijała się nauka i pojawiły się nowe
znaczące wynalazki. W czerwcu Alexander Graham Bell zainstalował pierwszy na
świecie telefon, natomiast w listopadzie Thomas Alva Edison zaprezentował
fonograf (opatentował go trzy miesiące później).
Rok 1877 okazał się jednak najbardziej znaczący dla astronomii. A stało się tak dzięki obserwacjom Giovanniego V. Schiaparellego i Asapha Halla. Włoski astronom doniósł wówczas światu o rozległym systemie canali na Marsie, natomiast Amerykanin...
Rok 1877 okazał się jednak najbardziej znaczący dla astronomii. A stało się tak dzięki obserwacjom Giovanniego V. Schiaparellego i Asapha Halla. Włoski astronom doniósł wówczas światu o rozległym systemie canali na Marsie, natomiast Amerykanin...
Początek historii
W drugiej połowie XIX wieku, spośród znanych wówczas
planet leżących dalej od Słońca niż Ziemia, tylko wokół jednej nie
zaobserwowano księżyców. Był to leżący stosunkowo blisko Mars.
Latem 1877 roku, podczas trwania Wielkiej Opozycji,
Asaph Hall badał Czerwoną Planetę bardzo intensywnie, korzystając z teleskopu
obserwatorium marynarki wojennej USA w Waszyngtonie. Aby ułatwić sobie
obserwacje, zakrywał tarczę Marsa odpowiednio dobraną przesłoną umieszczoną w
teleskopie (przesłaniała blask ciała niebieskiego). Jednak pomimo wysiłków i
malejącej odległości pomiędzy planetami, księżyców nie udawało się dostrzec.
Asaph Hall zaczął w końcu wątpić, czy uda mu się cokolwiek odkryć. Był jednak
ktoś, kto ani przez chwilę nie tracił nadziei, udzielał naukowcowi wsparcia i
zachęcał do kolejnych obserwacji. W sens prowadzonych badań wierzyła
niewzruszenie żona badacza - Angelina. Aby to upamiętnić, wiele lat później
astronomowie nazwali olbrzymi krater (10 km średnicy), odkryty przez sondy
kosmiczne na Fobosie, jej panieńskim nazwiskiem – Stickney. Dzięki uporowi i
wsparciu pani Hall, 12 sierpnia 1877 roku Amerykanin dostrzegł w pobliżu Marsa
bardzo słabo świecący obiekt, który zidentyfikował jako księżyc i nadał mu
nazwę Deimos (z gr. - trwoga). Sześć dni później zlokalizował jeszcze
jednego satelitę - większego i jaśniejszego Fobosa (z gr. - strach).
czwartek, 3 grudnia 2015
Metafizyka, duchy i teatr
Tekst opublikowany w miesięczniku "Czwarty Wymiar"
O magii teatru, czakramie energetycznym, duchu Bolku, dziwnych zjawiskach, o porozumiewaniu się ze zwierzętami i drzewami, spłacaniu długu oraz medytacji na scenie z Emilianem Kamińskim, aktorem, reżyserem, scenarzystą, założycielem Teatru Kamienica, rozmawia Marek Żelkowski.
W wielu wywiadach mówi Pan, że Teatr Kamienica to miejsce magiczne. Czy ma Pan na myśli to, że patrząc na scenę, wchodzimy na chwilę do innego świata? Świata, który wyczarowują aktorzy?
Tak, to również mam na myśli, ale nie tylko… Teatr jest zawsze miejscem magicznym. A Teatr Kamienica stał się w dodatku moim drugim domem. Domem, w którym przebywam dużo więcej niż w tym prawdziwym. Trochę szkoda, bo tamto miejsce również jest magiczne. Stary budynek z 1900 roku, który udało mi się uratować przed zagładą, duży ogród, psy… Ale przede wszystkim rodzina – żona i dwaj synkowie! Ciągnie mnie tam, ale… Trudno jest mi zostawić teatr. Można powiedzieć, że jestem człowiekiem rozdartym. Kiedy w sierpniu 2002 roku stanąłem na podwórku kamienicy przy alei Solidarności, od razu wiedziałem, że tu będzie mój teatr. Pomysł jego założenia narodził się, tak naprawdę, w 1988 roku. Wtedy nie wyobrażałem sobie, że mógłbym mieć własną scenę lub sceny. Ustrój był nie ten, a i moja świadomość jeszcze wówczas nie do końca do tego dojrzała. Dzięki mojemu „teatralnemu tacie” – Januszowi Warmińskiemu – miałem okazję spotkać się z Josephem Pappem – wielkim broadwayowskim menedżerem. Dużo pytałem o amerykański teatr, o jego finansowanie, mechanizmy funkcjonowania… W pewnym momencie zupełnie niespodziewanie usłyszałem od Pappa: „Emilian, ty załóż teatr”. Odpowiedziałem: „Ale panie Josephie – jest PRL”. „No to jak się skończy ten PRL, to załóż teatr”. Długo chodziłem z tym pomysłem. Przymierzałem się do niego kilka razy. Znalezienie tego wspaniałego miejsca, w którym mieści się obecnie teatr, to był przypadek. A może nie? Może nie ma przypadków? Pamiętam dokładnie dzień, kiedy po raz pierwszy trafiłem do kamienicy przy alei Solidarności. Byłem już lekko podłamany. Wszystkie lokale, które wcześniej zwiedziłem, okazały się, najogólniej mówiąc, marne. Jakieś zamknięte przed laty kina, dawne siedziby banków… To nie było to! Wiedziałem, że w takich miejscach teatr po prostu się nie uda. Moja przewodniczka z urzędu miasta powiedziała w końcu: „Są jeszcze stare magazyny blisko ratusza, ale zalane. Jeden wielki bardak!”. Kiedy to usłyszałem, w mojej głowie zabłysła iskierka nadziei. A kiedy tu stanąłem… Takiego miejsca jak to szukałem od dawna. Chciałem mieć teatr w tkance architektonicznej starej Warszawy. Przecież po wojnie, kiedy miasto było odgruzowywane, większość historycznych murów została wywieziona. Część trafiła za Wisłę, pod stadion. Prawdziwych starych ścian, w których mieszkają stare energie – duchy miejsca, zostało w Warszawie naprawdę niewiele. Poza tym stolica to „miasto w przeciągu”. Ludzie przyjeżdżają tu, zarobią, potem wyjeżdżają. Mało jest rzeczy stałych. W Teatrze Kamienica chcę stworzyć ostoję warszawskości, tradycji, dobrze pojętego mieszczaństwa. Jestem typem człowieka, który nie wyobraża sobie teraźniejszości i przyszłości bez przeszłości. Uważam, że każdy powinien zadawać sobie jak najczęściej pytania: skąd przychodzę, kim jestem, dokąd idę? Wcale nie przesadzę, jeśli powiem, że warto robić to codziennie. Dla mnie te pytania są podstawą medytacji, które prowadzę.
Zaczarowało Pana to miejsce?
O magii teatru, czakramie energetycznym, duchu Bolku, dziwnych zjawiskach, o porozumiewaniu się ze zwierzętami i drzewami, spłacaniu długu oraz medytacji na scenie z Emilianem Kamińskim, aktorem, reżyserem, scenarzystą, założycielem Teatru Kamienica, rozmawia Marek Żelkowski.
W wielu wywiadach mówi Pan, że Teatr Kamienica to miejsce magiczne. Czy ma Pan na myśli to, że patrząc na scenę, wchodzimy na chwilę do innego świata? Świata, który wyczarowują aktorzy?
Tak, to również mam na myśli, ale nie tylko… Teatr jest zawsze miejscem magicznym. A Teatr Kamienica stał się w dodatku moim drugim domem. Domem, w którym przebywam dużo więcej niż w tym prawdziwym. Trochę szkoda, bo tamto miejsce również jest magiczne. Stary budynek z 1900 roku, który udało mi się uratować przed zagładą, duży ogród, psy… Ale przede wszystkim rodzina – żona i dwaj synkowie! Ciągnie mnie tam, ale… Trudno jest mi zostawić teatr. Można powiedzieć, że jestem człowiekiem rozdartym. Kiedy w sierpniu 2002 roku stanąłem na podwórku kamienicy przy alei Solidarności, od razu wiedziałem, że tu będzie mój teatr. Pomysł jego założenia narodził się, tak naprawdę, w 1988 roku. Wtedy nie wyobrażałem sobie, że mógłbym mieć własną scenę lub sceny. Ustrój był nie ten, a i moja świadomość jeszcze wówczas nie do końca do tego dojrzała. Dzięki mojemu „teatralnemu tacie” – Januszowi Warmińskiemu – miałem okazję spotkać się z Josephem Pappem – wielkim broadwayowskim menedżerem. Dużo pytałem o amerykański teatr, o jego finansowanie, mechanizmy funkcjonowania… W pewnym momencie zupełnie niespodziewanie usłyszałem od Pappa: „Emilian, ty załóż teatr”. Odpowiedziałem: „Ale panie Josephie – jest PRL”. „No to jak się skończy ten PRL, to załóż teatr”. Długo chodziłem z tym pomysłem. Przymierzałem się do niego kilka razy. Znalezienie tego wspaniałego miejsca, w którym mieści się obecnie teatr, to był przypadek. A może nie? Może nie ma przypadków? Pamiętam dokładnie dzień, kiedy po raz pierwszy trafiłem do kamienicy przy alei Solidarności. Byłem już lekko podłamany. Wszystkie lokale, które wcześniej zwiedziłem, okazały się, najogólniej mówiąc, marne. Jakieś zamknięte przed laty kina, dawne siedziby banków… To nie było to! Wiedziałem, że w takich miejscach teatr po prostu się nie uda. Moja przewodniczka z urzędu miasta powiedziała w końcu: „Są jeszcze stare magazyny blisko ratusza, ale zalane. Jeden wielki bardak!”. Kiedy to usłyszałem, w mojej głowie zabłysła iskierka nadziei. A kiedy tu stanąłem… Takiego miejsca jak to szukałem od dawna. Chciałem mieć teatr w tkance architektonicznej starej Warszawy. Przecież po wojnie, kiedy miasto było odgruzowywane, większość historycznych murów została wywieziona. Część trafiła za Wisłę, pod stadion. Prawdziwych starych ścian, w których mieszkają stare energie – duchy miejsca, zostało w Warszawie naprawdę niewiele. Poza tym stolica to „miasto w przeciągu”. Ludzie przyjeżdżają tu, zarobią, potem wyjeżdżają. Mało jest rzeczy stałych. W Teatrze Kamienica chcę stworzyć ostoję warszawskości, tradycji, dobrze pojętego mieszczaństwa. Jestem typem człowieka, który nie wyobraża sobie teraźniejszości i przyszłości bez przeszłości. Uważam, że każdy powinien zadawać sobie jak najczęściej pytania: skąd przychodzę, kim jestem, dokąd idę? Wcale nie przesadzę, jeśli powiem, że warto robić to codziennie. Dla mnie te pytania są podstawą medytacji, które prowadzę.
Zaczarowało Pana to miejsce?
środa, 4 listopada 2015
Likwidacja
Jakiś czas temu wydałem tom opowiadań Nadciąga burza. Oto jedno z szesnastu opowiadań z tej książki :) Nosi tytuł LIKWIDACJA. Mam nadzieję, że dostarczy dobrej zabawy każdemu czytelnikowi. Jeśli nie... to sorry :)
Nikt nie wie, co trzeba przeżyć,
aby obłęd dojrzał
i ogarnął człowieka bez reszty.
Ileż to razy ludzie
przeżywają tak koszmarne rzeczy, że
powinni natychmiast
postradać zmysły. Tymczasem wcale
nie wariują.
Choćby - w większości - więźniowie
kacetów. A innym wystarczy
zwykłe, szare życie i - krach. Już
się smażą w ogniu obłędu!
Jerzy Krzysztoń
„Obłęd”
Powoli zapada wczesny jesienny zmrok. Leżę przywiązany do noszy i czekam na swój los. Jestem bezbronny! Karetka pędzi szosą przez las, ale wiem, że już niedługo się zatrzyma. Dwaj potężni faceci, ubrani w białe fartuchy, wyciągną mnie z samochodu i zaciągną w gęstwinę. A później poczuję już tylko chłód lufy na karku...
Powoli zapada wczesny jesienny zmrok. Leżę przywiązany do noszy i czekam na swój los. Jestem bezbronny! Karetka pędzi szosą przez las, ale wiem, że już niedługo się zatrzyma. Dwaj potężni faceci, ubrani w białe fartuchy, wyciągną mnie z samochodu i zaciągną w gęstwinę. A później poczuję już tylko chłód lufy na karku...
Rano przed wyjściem z
domu musiałem poinformować Radę Dziesięciu, że opuszczam swój posterunek. Może
to przewrażliwienie, ale tam w Globalnym Centrum Zarządzania Kryzysowego nie
dzieje się chyba najlepiej. Tylko tak mogę sobie wytłumaczyć fakt, że po wystukaniu
supertajnej kombinacji cyfr na klawiaturze zabezpieczonego przed podsłuchem
telefonu, automatyczny głos powtarzał do znudzenia: „Nie ma takiego numeru”. Te
cięcia budżetowe doprowadzą w końcu do jakiejś tragedii.
Musiałem użyć kontaktu awaryjnego.
Włączyłem telewizor i ustawiłem kanał 33. Pojawił się obraz stacji BBC WORLD,
ale po wciśnięciu na pilocie specjalnego, zielonego guzika, spiker o twarzy
młodego Ronalda Regana zaczął mówić do mnie po polsku:
- Proszę podać hasło i
indywidualny numer identyfikacyjny!
- Hasło brzmi:
„Szkarłatna Dżuma” - powiedziałem i czekałem spokojnie na odzew.
- Przypominam o numerze
identyfikacyjnym - zniecierpliwił się spiker. - Jeżeli nie usłyszę go w ciągu
pięciu sekund połączenie zostanie przerwane.
- Żądam najpierw odzewu
na hasło! - wrzasnąłem oburzony. - Skąd mam wiedzieć, czy Parszywcy nie
opanowali waszego bunkra?!
- Formalista - mruknął
z wyrzutem spiker, jakby zapomniał, że przed chwilą groził mi zerwaniem
połączenia. - Odzew brzmi: „Jack London”.
- Dobra, wszystko w
porządku - powiedziałem z satysfakcją w głosie.
Po raz kolejny udało mi
się utrzeć nosa jednemu z tych aroganckich dupków, siedzących na ciepłych i nic
nie znaczących posadkach w Globalnym Centrum Zarządzania Kryzysowego. Oni
zawsze mieli o sobie niesamowicie wysokie mniemanie, a tak naprawdę, to dzięki
ludziom takim jak ja świat może spać w miarę spokojnie. Jest nas zaledwie
kilkunastu, ale to my odpowiadamy za bezpieczeństwo naszej planety. Zostaliśmy
wybrani przez Radę, by strzec pokoju i walczyć z Koszmarnym Niebezpieczeństwem.
- Doczekam się wreszcie
tego numeru identyfikacyjnego? - zapytał złośliwym tonem spiker z telewizyjnego
ekranu.
- 345729 - 87010 - 199
- 19191919 - 1093456 - wyrecytowałem bezbłędnie i spojrzałem z politowaniem na
spikera gorączkowo sprawdzającego moje dane na ekranie komputera.
- Proszę o połączenie z
sekretariatem Rady. To dosyć pilne!
- Tak jest! - niemal
krzyknął facet w telewizorze, który musiał w końcu przeczytać w moim komputerowym
dossier, kim naprawdę jestem i jak ważne jest to co robię. - Łączę natychmiast!
Na ekranie pojawiła się
agentka FROM ME TO YOU pełniąca ostatnio rolę sekretarki Rady Dziesięciu.
poniedziałek, 2 listopada 2015
"Lista nieobecnych" - Recenzja z portalu SZORTAL
Może i rynek za czasów komuny rządził się „swoimi” bardzo specyficznymi prawami, ale trzeba przyznać, że polscy autorzy fantastyki naukowej nie mieli na nim łatwiej, niż obecnie – co podkreślane jest dość często w wywiadach z twórcami i osobami ściśle związanymi z tworzeniem fandomu w tamtych czasach. „Lista nieobecnych” to w serii „Krytycy o fantastyce” kamień milowy, bo jest to książka zawierająca zbiór wywiadów z czołowymi dla polskiej fantastyki naukowej twórcami (z myślą tytułu – nieobecnymi na dzisiejszym rynku wydawniczym). Czego zaś można dowiedzieć się z tych rozmów?
ciąg dalszy
ciąg dalszy
Archipelag (materiały do artykułu)
Opowiadanie
zdobyło I miejsce w ogólnopolskim konkursie literackim na najlepsze
opowiadanie fantastyczne ogłoszonym przez: Powiatową i Miejską
Bibliotekę Publiczną w Oleśnicy oraz Koło Stowarzyszenia Bibliotekarzy
Polskich w Oleśnicy.
Archipelag (materiały do artykułu)
B. Malenkow, L. H. Wolpoff, G. Howley-Trout, „Zanim powstał Archipelag”, Hamburg 2058 (2 wyd.)
(...) W 2013 roku małe miasteczko Jelcyn 3, ukryte na bezkresnych
przestrzeniach północnej Syberii, stało się miejscem, w którym człowiek
po raz pierwszy otworzył bramę do innego świata. Trzy lata wcześniej
rosyjski fizyk wietnamskiego pochodzenia Phan Thanh Hao i Amerykanin
Ernest Lavintoy rozpoczęli w tamtejszym ośrodku badawczym doświadczenia
związane z tajnym programem KOŁOKOŁ. (...) Oficjalnie syberyjskie
eksperymenty dotyczyły zagadnień bezprzewodowego przesyłu energii.
W rzeczywistości zaś wiązały się z próbami zapanowania nad zjawiskiem
antygrawitacji. (...) Punktem wyjścia do badań był projekt „Chronos” –
jeden z najtajniejszych programów badawczych III Rzeszy, kierowany przez
Walthera Gerlacha. (...) O ile niemieckie eksperymenty prowadzone
podczas II wojny światowej z rakietami V-2 wyprzedzały stan ówczesnej
oficjalnej wiedzy o jakieś 10 – 20 lat, to w przypadku „Chronosa”
wyprzedzenie owo wynosiło przynajmniej pół wieku!!! (...)Kota z Cheshire spotkałem - wywiad z Markiem Żelkowskim
ZwB Pana imponujący dorobek literacki wskazuje na to, że lubi Pan najróżniejsze formy: od opowiadań i słuchowisk po powieści science fiction i fantasy. Nie stroni Pan również od gatunków non fiction. Teraz otrzymaliśmy powieść sensacyjną, czyli „Kota z Cheshire”. Jest to więc twórczość i formalnie, i tematycznie bardzo bogata i zróżnicowana. Co można uznać za dominujący motyw Pana twórczości? Jest coś takiego, co łączy te wszystkie książki?
Marek Żelkowski Myślę, że jest. To jedna, ale za to bardzo ważna rzecz – radość opowiadania historii. Odpowiedź nie jest może zbyt oryginalna, więc dorzucę jeszcze swoją głęboką wiarę w to, iż są to historie ciekawe, a chwilami nawet porywające. W każdym razie bardzo bym chciał, aby ktoś, po latach wspominając jedną z moich opowieści, doszedł do wniosku, że nie zmarnował czasu, czytając ją. Inne punkty wspólne w utworach made in Żelkowski trudno byłoby chyba znaleźć. Ale jeśli któryś z badaczy prozy ma ochotę dokonać ich „wypatroszenia” oraz analizy stanu umysłu autora, to życzę powodzenia. Dominujące motywy trudno będzie znaleźć z jeszcze jednego powodu. Często podkreślam, że jestem człowiekiem o paskudnym charakterze, który bywa kapryśny i łatwo się nudzi. Nie potrafię pisać efektywnie ciągle w tej samej konwencji albo na ten sam temat. Dlatego stosuję „płodozmian”. Raz trochę SF, innym razem sensacja, a potem powieść dla młodzieży. Dzięki temu nie nudzę się, stukając w klawiaturę. Ktoś mógłby w tym miejscu trzeźwo zauważyć, że w Polsce, jak dotąd, nie wprowadzono jeszcze przymusu pisania i jeśli czasami wpadam w tzw. ziew, to mogę w ogóle nie pisać. Ale tu pojawia się problem, ponieważ ja nie wyobrażam sobie życia bez opowiadania historii.
Ciąg dalszy wywiadu
Marek Żelkowski Myślę, że jest. To jedna, ale za to bardzo ważna rzecz – radość opowiadania historii. Odpowiedź nie jest może zbyt oryginalna, więc dorzucę jeszcze swoją głęboką wiarę w to, iż są to historie ciekawe, a chwilami nawet porywające. W każdym razie bardzo bym chciał, aby ktoś, po latach wspominając jedną z moich opowieści, doszedł do wniosku, że nie zmarnował czasu, czytając ją. Inne punkty wspólne w utworach made in Żelkowski trudno byłoby chyba znaleźć. Ale jeśli któryś z badaczy prozy ma ochotę dokonać ich „wypatroszenia” oraz analizy stanu umysłu autora, to życzę powodzenia. Dominujące motywy trudno będzie znaleźć z jeszcze jednego powodu. Często podkreślam, że jestem człowiekiem o paskudnym charakterze, który bywa kapryśny i łatwo się nudzi. Nie potrafię pisać efektywnie ciągle w tej samej konwencji albo na ten sam temat. Dlatego stosuję „płodozmian”. Raz trochę SF, innym razem sensacja, a potem powieść dla młodzieży. Dzięki temu nie nudzę się, stukając w klawiaturę. Ktoś mógłby w tym miejscu trzeźwo zauważyć, że w Polsce, jak dotąd, nie wprowadzono jeszcze przymusu pisania i jeśli czasami wpadam w tzw. ziew, to mogę w ogóle nie pisać. Ale tu pojawia się problem, ponieważ ja nie wyobrażam sobie życia bez opowiadania historii.
Ciąg dalszy wywiadu
Czytajcie Kota
"Mam nadzieję, że udało mi
się tak zagmatwać oraz zapętlić akcję, że nawet doświadczony pożeracz
kryminałów będzie miał twardy orzech do zgryzienia i nieprędko
rozszyfruje, kto jest kim, do jakich celów dąży i jakie pobudki nim
kierują". Do lektury "Kota z Cheshire", książki pełnej pytań i zagadek, zaprasza Marek Żelkowski.
Przez
całe zawodowe życie „dręczę” innych ludzi pytaniami. Sprawdzam,
dociekam, polemizuję, wyszukuję problemy, analizuję odpowiedzi… Mówiąc
krótko, przeprowadzam wywiady dla różnych tytułów prasowych oraz portali
internetowych. Do dzisiaj nie wiedziałem jednak, że jestem postacią
niemal demoniczną oraz że odpowiadanie na pytania może być naprawdę
koszmarem. Przekonałem się o tym, próbując napisać, dlaczego właściwe
warto przeczytać moją powieść „Kot z Cheshire”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)