środa, 4 listopada 2015

Likwidacja

Jakiś czas temu wydałem tom opowiadań Nadciąga burza. Oto jedno z szesnastu opowiadań z tej książki :) Nosi tytuł LIKWIDACJA. Mam nadzieję, że dostarczy dobrej zabawy każdemu czytelnikowi. Jeśli nie... to sorry :)


Nikt nie wie, co trzeba przeżyć, aby obłęd dojrzał

i ogarnął człowieka bez reszty. Ileż to razy ludzie

przeżywają tak koszmarne rzeczy, że powinni natychmiast

postradać zmysły. Tymczasem wcale nie wariują.

Choćby - w większości - więźniowie kacetów. A innym wystarczy

zwykłe, szare życie i - krach. Już się smażą w ogniu obłędu!
                                                    Jerzy Krzysztoń „Obłęd”

    Powoli zapada wczesny jesienny zmrok. Leżę przywiązany do noszy i czekam na swój los. Jestem bezbronny! Karetka pędzi szosą przez las, ale wiem, że już niedługo się zatrzyma. Dwaj potężni faceci, ubrani w białe fartuchy, wyciągną mnie z samochodu i zaciągną w gęstwinę. A później poczuję już tylko chłód lufy na karku...

    Rano przed wyjściem z domu musiałem poinformować Radę Dziesięciu, że opuszczam swój posterunek. Może to przewrażliwienie, ale tam w Globalnym Centrum Zarządzania Kryzysowego nie dzieje się chyba najlepiej. Tylko tak mogę sobie wytłumaczyć fakt, że po wystukaniu supertajnej kombinacji cyfr na klawiaturze zabezpieczonego przed podsłuchem telefonu, automatyczny głos powtarzał do znudzenia: „Nie ma takiego numeru”. Te cięcia budżetowe doprowadzą w końcu do jakiejś tragedii.
Musiałem użyć kontaktu awaryjnego. Włączyłem telewizor i ustawiłem kanał 33. Pojawił się obraz stacji BBC WORLD, ale po wciśnięciu na pilocie specjalnego, zielonego guzika, spiker o twarzy młodego Ronalda Regana zaczął mówić do mnie po polsku:
    - Proszę podać hasło i indywidualny numer identyfikacyjny!
    - Hasło brzmi: „Szkarłatna Dżuma” - powiedziałem i czekałem spokojnie na odzew.
    - Przypominam o numerze identyfikacyjnym - zniecierpliwił się spiker. - Jeżeli nie usłyszę go w ciągu pięciu sekund połączenie zostanie przerwane.
    - Żądam najpierw odzewu na hasło! - wrzasnąłem oburzony. - Skąd mam wiedzieć, czy Parszywcy nie opanowali waszego bunkra?!
    - Formalista - mruknął z wyrzutem spiker, jakby zapomniał, że przed chwilą groził mi zerwaniem połączenia. - Odzew brzmi: „Jack London”.
    - Dobra, wszystko w porządku - powiedziałem z satysfakcją w głosie.
    Po raz kolejny udało mi się utrzeć nosa jednemu z tych aroganckich dupków, siedzących na ciepłych i nic nie znaczących posadkach w Globalnym Centrum Zarządzania Kryzysowego. Oni zawsze mieli o sobie niesamowicie wysokie mniemanie, a tak naprawdę, to dzięki ludziom takim jak ja świat może spać w miarę spokojnie. Jest nas zaledwie kilkunastu, ale to my odpowiadamy za bezpieczeństwo naszej planety. Zostaliśmy wybrani przez Radę, by strzec pokoju i walczyć z Koszmarnym Niebezpieczeństwem.
    - Doczekam się wreszcie tego numeru identyfikacyjnego? - zapytał złośliwym tonem spiker z telewizyjnego ekranu.
    - 345729 - 87010 - 199 - 19191919 - 1093456 - wyrecytowałem bezbłędnie i spojrzałem z politowaniem na spikera gorączkowo sprawdzającego moje dane na ekranie komputera.
    - Proszę o połączenie z sekretariatem Rady. To dosyć pilne!
    - Tak jest! - niemal krzyknął  facet w telewizorze, który musiał w końcu przeczytać w moim komputerowym dossier, kim naprawdę jestem i jak ważne jest to co robię. - Łączę natychmiast!
    Na ekranie pojawiła się agentka FROM ME TO YOU pełniąca ostatnio rolę sekretarki Rady Dziesięciu.

    - Czym mogę służyć agencie I WANT TO HOLD YOUR HAND? - zapytała grzecznie.
    - Chciałbym zameldować zejście ze stanowiska - powiedziałem. - Muszę iść do pracy. Wysłannicy Parszywców są bardzo czujni i mogliby zacząć coś podejrzewać. I zróbcie coś wreszcie z tym waszym telefonem. Prawie nigdy nie można się do was dodzwonić!
    - Oczywiście agencie I WANT TO HOLD YOUR HAND! Zajmę się tym osobiście!
    - No, to jestem spokojny - powiedziałem i sięgnąłem po pilota, aby przerwać połączenie. - Do usłyszenia.
    - Chwileczkę! - krzyknęła FROM ME TO YOU. - Agenci ALL MY LOVING, A HARD DAY’S NIGHT, YESTERDAY i PLEASE PLEASE ME zgłosili ostatnio zwiększoną aktywność Wroga w rejonie Europy Wschodniej. To mogą być przegrupowania przed Koszmarnym Niebezpieczeństwem. Rada Dziesięciu prosi o szczególną czujność!
    - Mam wziąć urlop? - zapytałem zaniepokojony tym co powiedziała.
    - Nie, okoliczności na razie tego nie wymagają, ale proszę być gotowym na każdą ewentualność. Sytuacja jest bardzo napięta. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie! Ach, i koniecznie proszę zabrać ze sobą do pracy temperówkę.
    Ekran zamigotał i pojawił się na nim spiker przypominający młodego Ronalda. Udawał, że mnie nie dostrzega i z nienagannym angielskim akcentem czytał spokojnie wiadomości. Wyłączyłem telewizor i poszedłem do kuchni po temperówkę. Sytuacja była naprawdę poważna, skoro kazali mi ją zabrać do pracy. Koszmarne Niebezpieczeństwo, jakie szykowali nam Parszywcy i ich agenci, stawało się coraz bardziej realne. Temperówka miała kształt małej zielonej żabki w złotej koronie. Dla osoby niewtajemniczonej była zwykłym, banalnym urządzeniem do ostrzenia ołówków. Dla mnie stanowiła niezwykle cenne źródło informacji. Tak, temperówka mogła kiedyś zadecydować o moim życiu! Jej wnętrze było bowiem napakowane elektroniką do granic możliwości. Liczne czujniki utrzymywały stałą, dwustronną łączność z bunkrem Globalnego Centrum Zarządzania Kryzysowego. Jeśli żabka zaczęłaby płakać czerwonymi łzami, wiedziałbym, że zaczęło się Koszmarne Niebezpieczeństwo. Jeśli łzy byłyby żółte, to sygnał ten niósłby wiadomość o zniszczeniu siedziby Rady Dziesięciu. Mruganie białych oczek stanowiło ostrzeżenie, że w promieniu pięciu metrów znajduje się Parszywiec. Żabka  mogła przekazywać jeszcze całą masę sygnałów, ale nie wszystkie byłem w stanie zapamiętać. Szczegółowy spis nosiłem zaszyty w kołnierzu ulubionej skórzanej kurtki.
    Mój dom leży na przedmieściach Z..., pośrodku wielkiego ogrodu, który stanowił przed laty dumę wuja Janka. Wuj nie żyje już od pięciu lat! To był wspaniały człowiek. Bez wahania oddał życie za sprawę. Te krwiożercze, bezlitosne kreatury dopadły go, kiedy wracał do domu. Bronił się, ale było ich zbyt wielu. Zdołał zabić pięciu, zanim upadł pod gradem potwornych ciosów. Gdybym przebywał wtedy w Z..., wszystko potoczyłoby się inaczej. Niestety, dyrektor wysłał mnie na szkolenie do Warszawy. Wróciłem dzień po tragedii. Wuj musiał spodziewać się ataku, bo zostawił mi list z instrukcjami i mianowaniem na wyższy stopień.
    Lekarz z pogotowia, który stwierdził zgon, okazał się oczywiście przekupiony. Zachowywał się tak, jakby nie widział potwornych ran na ciele wuja. Jego zdaniem przyczyną śmierci był rozległy zawał. Złożyłem na tego łapiducha zażalenie do izby lekarskiej, ale nawet mi nie odpowiedzieli. Od sześciu lat mieszkam sam i ma to swoje niezaprzeczalne zalety. Bez żadnych problemów mogę bowiem prowadzić moją tajną działalność. Nikogo nie narażam też na ewentualną zemstę Parszywców. Od najbliższych zabudowań dzieli mnie w prostej linii prawie dwieście metrów i gdybym nawet został zdemaskowany przez wrogich agentów, musieliby użyć ciężkiej broni, aby moim sąsiadom stała się jakaś krzywda. Dom nie jest duży, ale przytulny. Dwa pokoje, kuchnia i łazienka na dole oraz spory pokój na pierwszym piętrze zupełnie mi wystarczają.
    Do pracy dotarłem z dwudziestominutowym opóźnieniem. Już idąc korytarzem byłem pewien, że tym razem na dobre podpadłem dyrektorowi. Nie pomyliłem się! W pokoju powitała mnie wściekła mina szefa stojącego przy moim biurku.
    - O, jest pan nareszcie, panie Zbyszku - stwierdził cierpkim tonem dyrektor. - Nie zapomniał pan jednak o naszym skromnym banku.
    - Przepraszam szefie, ale miałem naprawdę ważną sprawę - powiedziałem cicho i sięgnąłem do kieszeni marynarki po temperówkę. – Niech mi pan wierzy...
    - Panie Zbyszku, bardzo proszę, żeby na przyszłość załatwiał pan swoje ważne sprawy poza godzinami pracy - wysyczał dyrektor przyglądając się uważnie żabce, którą postawiłem na biurku. - Trzeba przestrzegać w końcu jakichś reguł!
    Od dawna zastanawiałem się, czy dyrektor nie jest zakonspirowanym agentem Parszywców. Szczególnie ostatnio zachowywał się bardzo dziwnie. Podejrzewałem, że te podstępne kreatury zorientowały się w końcu, iż w Z... rezyduje nowy wysłannik Rady Dziesięciu i zwerbowały dyrektora, aby mnie wykrył, a później zlikwidował. „Muszę bardziej uważać i wzmocnić ochronę domu. - pomyślałem. - Trzeba też rozważyć wniosek do Rady o fizyczną eliminację zdrajcy.” Żabka nie sygnalizowała co prawda niczego podejrzanego, ale pewnie istnieją jakieś sposoby, aby oszukać czujniki. Parszywcy zawsze mieli dobrze rozwiniętą technikę. Jedno było pewne: jeśli dyrektor jest po stronie wroga, należy bardzo uważać. „Nie mogę mu w najbliższym czasie zbyt mocno podpaść, bo zacznie się mną interesować jeszcze bardziej niż do tej pory. Powodzenie mojej misji, a nawet moje życie wisiałyby wtedy na włosku!” - pomyślałem.
    - Ale mu się podłożyłeś - powiedział Darek, gdy za dyrektorem zamknęły się drzwi.
    - Myślałem, że go krew zaleje, gdy czekał przy twoim biurku zanim przyszedłeś - dodał Tadeusz. - Musisz uważać, bo to kawał świni i może narobić ci kłopotów.
    Proszę, nawet moi koledzy z pokoju wyczuwali podświadomie, że w dyrektorze zagnieździło się zło. Biedacy nie wiedzieli oczywiście, jak wielkie niebezpieczeństwo grozi całej naszej planecie, ale jakimś atawistycznym, szóstym zmysłem wyczuwali agenta Parszywców. To mógł być poważny argument dla Rady Dziesięciu, w momencie referowania sprawy dyrektora.
Miałem pewność, że wyrok, który zapadnie, będzie sprawiedliwy. Istniały w zasadzie tylko dwie możliwości. Albo podejrzany jest niewinny i wówczas nie ma prawa spotkać go żadna krzywda, chociażby był nie wiadomo jakim sukinsynem, albo dopuścił się zdrady i czeka go ostateczna eliminacja. Takie jest surowe prawo cichej wojny, która od lat toczy się na Ziemi.
    Zacząłem przeglądać papiery piętrzące się na moim biurku. Było ich tak dużo, że w końcu nabrałem pewności, iż nie jest to sprawa przypadku. Ot, kolejna, mało subtelna szykana ze strony dyrektora. Porządkowanie zestawień zajęło mi kilka godzin. Pracowałem jak automat i tylko od czasu do czasu spoglądałem na żabkę. Nie było żadnych niepokojących sygnałów, ale nie usypiało to mojej czujności. Zbyt długo siedzę w branży, aby nie wiedzieć o tym, że każdy elektroniczny czujnik można jakoś oszukać. To jedynie sprawa kosztów i technicznego zaawansowania.
    Przez kilka godzin wmawiałem sobie, że wszystko jest w porządku, ale nie mogłem się uspokoić. Zdenerwowanie narastało z minuty na minutę. Czułem, że dzieje się coś niedobrego! Za kwadrans pierwsza moje nerwy były już tak zszargane, że zacząłem się zastanawiać, jaki obowiązuje w tym miesiącu Kod Kwiatowy. I tu prawdziwa porażka! W mojej pamięci ziała przepastna dziura! W takich momentach żałuję zawsze, że nie wolno nam niczego zapisywać. Trudno jednak notować tajne kody, od których tak wiele zależy! A wyjątek ze znakami wysyłanymi przez żabkę naprawdę tylko potwierdza regułę. Obowiązujące aktualnie kolory i rodzaje kwiatów przypomniałem sobie dopiero po dłuższej chwili. Muszę koniecznie zgłosić Radzie Dziesięciu, że z moją pamięcią jest coś nie tak. Niech zapiszą mi jakieś preparaty wspomagające, albo w najgorszym razie witaminy. Przecież takie kłopoty z pamięcią mogą narazić ludzkość na poważne niebezpieczeństwo. Aż strach pomyśleć co mogłoby się stać, gdybym zapomniał o czymś ważnym podczas Koszmarnego Niebezpieczeństwa.
    Kilka minut po pierwszej zadzwoniłem pod numer alarmowy.
    - Dzień dobry, kwiaciarnia „Ikebana” - rozległ się w słuchawce przyjemny kobiecy głos.
    - Dzień dobry - odpowiedziałem niecierpliwym tonem i przeszedłem natychmiast na Kod Kwiatowy. Chciałem dowiedzieć się wreszcie czegoś o sytuacji na świecie. - Czy można zamówić u pani wiązankę z siedmiu żółtych róż?
    - Niestety chwilowo nie mamy żółtych róż.
    Poczułem suchość w gardle. „O Boże, czy naprawdę jest tak źle? - pomyślałem przerażony. - Błagam, niech to wszystko okaże się jakąś fatalną pomyłką albo snem.”
    - To straszne - westchnąłem po chwili w słuchawkę. - Czy jest Pani pewna? Może...
    - Naprawdę nie mam nawet jednej sztuki - podkreśliła z naciskiem kobieta. - Może zechciałby pan wybrać jakieś inne kwiaty?
    - A białe róże? Czy są białe róże? - zapytałem z nadzieją.
    - Tak, są i to kilka długości. Czy...
    - No, to chwała Bogu - krzyknąłem radośnie i odłożyłem słuchawkę.
    Ocierając pot perlący się na moim czole zauważyłem, że Darek i Tadeusz patrzą na mnie jakoś dziwnie. Ich służbowe uśmiechy były jeszcze mniej przekonujące niż zwykle, a w oczach dostrzegałem autentyczny niepokój.
    „Mają chłopaki intuicję! - pomyślałem. - Wyczuli, że dzieje się coś niedobrego. Nie wiedzą o niczym, a jednak jakiś wewnętrzny głos ostrzega ich przed niebezpieczeństwem. To dobrze. Czasami żałuję, że nie mogę im o wszystkim powiedzieć. Chociaż, czy to by coś zmieniło? Ta wiedza mogłaby stać się ich przekleństwem. Strach zagościłby na stałe w ich duszach. Wiedzieliby o nadciągającej konfrontacji z Parszywcami, ale nie mogliby zrobić nic, aby jej zapobiec. Przecież nawet ja nie mogę powstrzymać tego, co nieuchronne. Rada Dziesięciu też jest bezradna! Kolejne brawurowe posunięcia, jakich dokonuje siłami swych agentów, odsuwają jedynie moment konfrontacji. Wcześniej lub później Koszmarne Niebezpieczeństwo i tak nadejdzie. Dzisiaj ostateczna rozgrywka prawie się zaczęła. Tylko jakiś cud zdołał ją powstrzymać. Szczegółów dowiem się później.”
    O wpół do drugiej ponownie przyszedł dyrektor. Zrzucił na biurko Tadeusza stos formularzy i nakazał szybkie ich sprawdzenie. Ten prymitywny bydlak udawał, że nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi. A przecież widziałem wyraźnie jego kaprawe, złośliwe oczka. Udawał, że wyjaśnia Tadkowi szczegóły związane z analizą dokumentów i bez przerwy rzucał krótkie spojrzenia w moją stronę. „Jeśli Rada wyda na niego wyrok, to likwidacja będzie stanowczo zbyt lekką karą - stwierdziłem w myślach. - Tego podstępnego zdrajcę należałoby najpierw torturować i łamać kołem.”
    Po wyjściu dyrektora odczekałem kilka minut i poszedłem do ubikacji. Przemierzając korytarz zauważyłem, jak kamery zainstalowane pod sufitem przesuwają się powoli, śledząc każdy mój krok. Kolejna okoliczność obciążająca dyrektora! Ten sprzedawczyk starał się kontrolować każdy mój ruch! Postanowiłem z niego zakpić i poszedłem do damskiej toalety.
    - Niech się idiota zastanawia dlaczego to zrobiłem - mruknąłem pod nosem.
    Wracając spotkałem na korytarzu Kamillę. Ta długonoga brunetka o nienagannej figurze była od kilku miesięcy zastępcą dyrektora. Jestem pewny, że stanowisko załatwiła sobie przez łóżko, ale to w końcu takie ludzkie. Lubię Kamillę, a Kamilla chyba lubi mnie. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się serdecznie i zapytała:
    - Co słychać, panie Zbyszku?
    „To takie sympatyczne - pomyślałem. - Ona zawsze pyta mnie: „Co słychać?”. Może podobam się jej chociaż trochę? W końcu jestem chyba atrakcyjnym i inteligentnym facetem. Rada Dziesięciu nie wybrałaby mnie, gdybym był przeciętniakiem.”
    - Wszystko dobrze - stwierdziłem niedbałym tonem. - Kontroluję sytuację.
    - Naprawdę? A słyszałam, że dyrektor miał rano jakieś pretensje do pana - powiedziała Kamilla patrząc mi w oczy.
    Wiedziałem, że muszę jej powiedzieć całą prawdę. Tylko ona mogła mnie zrozumieć. Kto wie, może z czasem... Może Rada zgodzi się, żebyśmy działali razem?
    - Ten stary cwaniak odkrył, że spóźniłem się chwilę do pracy i zrobił z tego aferę! On jest nieobliczalny! Proszę sobie wyobrazić, że teraz kazał mnie śledzić! Bez przerwy mnie śledzi.
    - Panie Zbyszku! - zaśmiała się Kamilla. - Pan jak zwykle żartuje.
    - Żartuję?! - zapytałem z naciskiem. - Ja żartuję? Dlaczego pani mi nie wierzy? Przecież...  A ja miałem panią za sojusznika. Przecież te kamery bez przerwy na nas patrzą! Dlaczego pani tego nie widzi? A może... Może nie chce pani widzieć?
    - Tak... Nie... - powiedziała niepewnie Kamilla.
    - Przecież wszystko może być wykorzystane przeciwko nam!
    Zaśmiała się nerwowo. Widocznie zrozumiała, iż jest w matni. Cieszę się, że jej pomogłem, bo naprawdę ją lubię.
    - Niech się pani nie przejmuje - szepnąłem. - Te rządy nie potrwają już zbyt długo. Wszystko się zmieni!
    Zostawiłem Kamillę na środku korytarza. Stała z szeroko otwartymi oczami i wpatrywała się we mnie ze zgrozą. Biedactwo! To musiał być dla niej szok, kiedy odkryła, że jest śledzona.
    W pokoju siadłem z powrotem przy biurku i znowu zacząłem się zastanawiać, czy nie powinienem jakoś ostrzec moich kolegów przed zbliżającym się nieuchronnie niebezpieczeństwem. Przez cały czas pamiętałem oczywiście, że obowiązuje mnie ścisła tajemnica, ale nie mogłem się oprzeć przekonaniu, iż w całej tej sytuacji jest coś nieuczciwego. Moi najbliżsi koledzy z pracy nie wiedzą o niczym, a ja wiem wszystko! To w jakimś sensie podłe i głupie! Musiałem coś z tym zrobić!
    - Wiecie, co to jest Koszmarne Niebezpieczeństwo? - zacząłem bez żadnych wstępów.
    Spojrzeli najpierw na mnie, później na siebie i nie odezwali się ani słowem. Tadeusz uśmiechał się nerwowo, a Darek zaczął przebierać palcami po blacie biurka.
    - Nie można tego powstrzymać! - ciągnąłem drżącym od emocji głosem. - To nieuchronnie nadciąga i w końcu musi się stać! Od lat Rada Dziesięciu stara się odsunąć od świata widmo zagłady, ale nie może czynić tego w nieskończoność! To będzie jak Armagedon! Ostateczna rozgrywka Dobra i Zła! Ale to nie my ją sprowokujemy! Nie my! Musicie uciekać, bo zdaje się, że Koszmarne Niebezpieczeństwo zacznie się już niedługo! Wszystkie znaki na to wskazują! Wszystkie! Jeżeli uciekniecie wysoko w góry, macie szansę przetrwać. Nie będę was oszukiwał, że ta szansa jest duża, ale istnieje! Musicie się ratować! Musicie!
    Obaj patrzyli na mnie takim dziwnym wzrokiem. Chyba byli przerażeni. To musiał być dla nich większy szok niż przypuszczałem. Przez kilka minut wpatrywali się we mnie jak zahipnotyzowani. Wreszcie Darek zaśmiał się krótko i sięgnął po papierosy leżące na blacie biurka.
    - Muszę zapalić - powiedział wychodząc na korytarz.
    - Poczekaj, idę z tobą - krzyknął Tadeusz, wstając gwałtownie z krzesła.
    Wyszli z pokoju i nie pojawili się w nim aż do końca pracy. Mam nadzieję, że mnie posłuchali i uciekli w góry. O szesnastej spakowałem swoje rzeczy i ruszyłem do domu.
     Przed bankiem stoją cztery budki telefoniczne. Kilka miesięcy temu zabezpieczyłem jedną z nich przed podsłuchem, więc postanowiłem jeszcze raz zadzwonić i dowiedzieć się czegoś za pomocą Kodu Kwiatowego.
    - Ja w sprawie białych róż - powiedziałem, gdy usłyszałem znajomy głos agentki z centrum informacyjnego.
    - Ach, to pan! - ucieszyła się kobieta. - Coś przerwało naszą poprzednią rozmowę.
    - Tak, tak. Czy mógłbym poznać więcej szczegółów?
    - To znaczy?
    - Proszę się nie obawiać, linia, z której rozmawiam jest w pełni bezpieczna - stwierdziłem uspokajająco.
    Kobieta zaśmiała się niepewnie i zapytała:
    - A co konkretnie pana interesuje?
    - No, co się stało? - stwierdziłem krótko.
    - To znaczy?
    - Co się stało, że prawie wybuchła wojna?! - powiedziałem podniesionym tonem.
    - ...?
    -  No, że nie ma żółtych róż!!! - dodałem zniecierpliwiony.
    - To jakieś głupie żarty! - fuknęła kobieta. - Co Pan...
    Natychmiast odłożyłem słuchawkę. Zrozumiałem zaszyfrowany tekst bez problemu. Biedna kobieta! Do końca starała się mnie ostrzec. Aż bałem się pomyśleć co ją za to spotka. Zrozumiałem wszystko. Stało się! Parszywcy przejęli kontrolę nad bunkrem wschodnim! To straszne! Było gorzej niż myślałem! Wiedziałem, że nadszedł czas walki. Czas bezlitosnej krwawej rzezi. Albo oni nas, albo my ich. Nie mogło być żadnych wariantów pośrednich.
    I wtedy zobaczyłem uśmiechniętego dyrektora wychodzącego z banku razem z Kamillą. Nie wytrzymałem. Podbiegłem do niego i z całej siły uderzyłem go w twarz. Zatoczył się, ale nie upadł. Chwyciłem go więc za szyję i zacząłem dusić. Ludzie wokół mnie krzyczeli, ale ja nie zwracałem na nich uwagi.
    - Ty pachołku Parszywców, zabiję cię - wysyczałem prosto w twarz dyrektora. - Ten biedny świat ginie, a ty uśmiechasz się jak gdyby nigdy nic. Zaraz zetrę na zawsze ten uśmiech z twojej gęby.
    Obezwładnił mnie ochroniarz stojący przy drzwiach banku. Gdyby nie użył paralizatora, zabiłbym go gołymi rękami. Ten bezmózgi typ przewrócił mnie następnie na brzuch i skuł mi dłonie kajdankami. Ciekawe czy ochroniarze mają prawo do ich użycia?
    Później przyjechała karetka, z której wysiedli dwaj rośli pielęgniarze z kaftanem bezpieczeństwa. Od razu poznałem, że to zamaskowani Parszywcy. Próbowałem  wyrwać się ochroniarzowi, ale przydusił mnie kolanem do asfaltu. Pielęgniarze z dużą wprawą nałożyli mi kaftan bezpieczeństwa. Cała operacja trwała zaledwie chwilę. Krzyczałem do otaczających nas ludzi, żeby mi pomogli, ale żaden z nich nawet się nie ruszył. Widocznie uwierzyli, że jestem szaleńcem! Biedacy! Nawet nie podejrzewali, że są ofiarami strasznej manipulacji!
    Kiedy pielęgniarze wlekli mnie, niczym worek cementu, do karetki, zobaczyłem cztero- może pięcioletniego chłopca stojącego na uboczu i przyglądającego się uważnie moim prześladowcom. Ten mały blondynek, trzymający w lewej dłoni wielkiego, czerwonego lizaka, uśmiechał się przyjaźnie do Parszywców. Nic nie rozumiał, ale widocznie podobało mu się to niezwykłe przedstawienie, w którym dla mnie przewidziano rolę szubrawca. Biedny, niewinny chłopczyk! Parszywcy spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a jeden z nich skinął znacząco głową. Moje serce zamarło. Chcieli go porwać! Nie miałem żadnych wątpliwości.
    - Dziecko uciekaj! - wrzasnąłem. - Uciekaj, oni  zrobią z ciebie... Oni zrobią z ciebie po... Parszywca!
    Patrzyłem z radością jak chłopiec odwraca się i drobnymi kroczkami biegnie w kierunku placu zabaw. Wiedziałem, że pielęgniarze nie będą go gonić.

    Karetka zaczyna chyba zwalniać. Po obu stronach szosy rośnie gęsty, dosyć wysoki zagajnik. Jeszcze kilka minut i będzie zupełnie ciemno. Pielęgniarze śmieją się głośno. Mają powód. W końcu niecodziennie likwidują agenta Rady Dziesięciu. Wiem, że już za chwilę, kiedy samochód się zatrzyma, te potwory wywloką mnie między drzewa i... Będę dzielny do końca!

                    * * *

    O 2:05 w nocy dwie ciemne limuzyny z wygaszonymi światłami, niemal bezszelestnie podjechały pod dom  na przedmieściach Z... Ośmiu mężczyzn w czarnych, nienagannie skrojonych garniturach dostało się do środka wyłamując drzwi. Przeszukiwali dom przez dwie godziny. O 4:15 znaleźli to, czego szukali. Trzy niewielkie paczki zostały przeniesione do jednego z samochodów. Po krótkiej, ale burzliwej naradzie mężczyźni w pośpiechu odjechali.
    O 4:50 dom stał już w płomieniach.

4 komentarze:

  1. Jak dla mnie, to całkiem zgrabny kawałek!

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowieść z perspektywy szaleńca... To już było wiele razy. Ale tekst bardzo fajny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wcale nie jest oczywiste, że to opowieść szaleńca :)

    OdpowiedzUsuń
  4. 23 year-old Software Consultant Jamal Norquay, hailing from Port McNicoll enjoys watching movies like "Low Down Dirty Shame, A" and Sand art. Took a trip to Mausoleum of Khoja Ahmed Yasawi and drives a Aston Martin DB3S. kliknij tutaj po informacje

    OdpowiedzUsuń